piątek, 13 lipca 2012

1. Mogło być gorzej.


Al, lub też Albus, nie do końca przemyślany przez rodziców wybór, haniebny wymysł jego ojca, który postanowił zmarnować mu i tak już beznadziejny żywot, przeglądał nowy podręcznik do transmutacji. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie robił tego przez ostatnie dwa tygodnie. Cóż można śmiało powiedzieć, że czytanie podręcznika do transmutacji należało do jednych z ulubionych zajęć Ala, nawet, jeśli znał go na pamięć. Zaczytany nie zwrócił nawet uwagi, gdy do jego pokoju wtargnęła matka z kompletem jego szkolnych szat. Koniec wakacji zbliżał się nieuchronnie, a właściwie już nadszedł i nic na to nie można poradzić, a nawet jeśli to Al z pewnością by tego nie chciał. Co zaskakujące, należał do osób, które lubią szkołę. Ogólnie rzecz biorąc, Albus wyróżniał się z grupy swoich stereotypowych rówieśników.
- James! – krzyk Ginny rozniósł się po mieszkaniu – złaź mi tu na dół, raz dwa.
Al, niechętnie oderwał się od lektury,a jego brat schodząc na dół, nie omieszkał uderzyć w drzwi pięścią. Co jest zadziwiające, zawsze to James doprowadzał go do białej gorączki, nie żadne wrzaski matki, czy też monotematyczne monologi jego ojca – jaki to nie jest, a jaki powinien być. Jego starszy brat posiadał „jakieś” odmienne geny, a przez pewien czas posądzał o to mugolskiego listonosza. Kiedy udało mu się uciec spod opiekuńczych ramion matki podczas porannego spaceru, naskoczył na bogu winnego człowieka. Nim mugol zorientował się o co chodzi, dziwaczny chłopiec zniknął, a sam Al nigdy więcej listonosza nie widział. Podejrzewał, że to ojciec w jakiś sposób przeniósł go na inny kraniec świata. Po kilku latach, kiedy zrozumiał, że biedny James po prostu choruje na dysdebilizm, żałował, że naskoczy na nieszczęsnego człowieka.
Odczekał aż jego inny inaczej brat, zwlecze się po schodach i wrócił do czytania transmutacji niezależnej, która okazała się bardzo ciekawa wbrew temu, co słyszał od starszej części rodziny. Nie przeszkadzały mu już nawet jęki Jamesa na dole, na którego matka zużywała całe zapasy swojej energii. Odkryła, że próbował przemycić w kufrze pełno magicznych gadżetów ze sklepu Weasley’ów, uprzednio przekabacając Lily na swoją stronę i wciskając jej swoje podręczniki. Ginny wykrywając spisek zawołała na dół swoją najmłodszą latorośl. Co działo się dalej Al już nie pamiętał, bo przyglądał się z uwagą ilustracji w podręczniku, na której pokazany był niezwykle skomplikowany ruch różdżką. Odnotował w pamięci, iż gdy tylko znajdzie się w pociągu, będzie to musiał wypróbować. Ha najlepiej na nowej miotle Jamesa.
Dochodziła godzina siedemnasta, kiedy z dołu usłyszał jak mama woła całe rodzeństwo na kolację. Oczywiście jego brat znów uderzył w drzwi. Z nieznanych dotąd Albusowi powodów jego brat, całe wakacje wszystkie pokłady negatywnej energii wyładowywał akurat na nim. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo chciał ten powód poznać. Nie zdążył usiąść przy stole, gdy w przedpokoju dało się słyszeć ciche pyknięcie i oto głowa rodziny (ale tylko teoretycznie) przekroczyła próg domu.
- Tata! – krzyknęła uradowana Lily i wpadła ojcu w ramiona i zaraz zaczęła szczebiotać o wszystkim, co jej ślina przyniosła na język. Harry z Lily uwieszoną na karku, ucałował Ginny, przybił piątkę Jamesowi i poczochrał włosy Alowi, który nie kwapił się nawet by je poprawić. Ze znudzeniem grzebał widelcem w talerzu przytakując ojcu, jednak jego myśli dalej trzymały się podręcznika transmutacji i za nic nie chciały go opuścić. Właśnie chwycił szklankę, aby napić się maminowego kompotu (który swoją drogą uwielbiał) stół niebezpiecznie się zachwiał a cały napój wylądował na jego koszulce.
Bossssko
- Idę… - zaczął, ale nie dane było mu skończyć gdyż nikt go nie słuchał. Z niewyjaśnionych powodów, Lily znalazła się pod stołem a Alowi specjalnie nie zależało na tym, aby dowiedzieć co się stało. Wszedł do łazienki ściągając koszulkę i patrząc na odbicie w lustrze, skrzywił się znacznie. Odwrócił głowę i ściągnąwszy resztę ubrania wszedł pod prysznic.



Albus przewrócił się na drugi bok i wtulił twarz w poduszkę. Nie chciało mu się zbytnio wstawać, a w tej chwili nie miało to sensu, skoro inni jeszcze nie wstali to i on nie miał takiej potrzeby. Mama na pewno go obudzi, kiedy będzie na to pora. Już miał zamknąć oczy i kontynuować sen, kiedy jego uwagę przykuł budzik stojący na szafce nocnej, a ściślej mówiąc, godzina, którą pokazywał.
Jasna cholera.
Nigdy nie zdarzyło mu się tak gwałtownie zerwać z łóżka. Zaplątany w kołdrę wybiegł z pokoju, prosto do sypialni rodziców.
- Mamo! – krzyknął, przy czym udało mu się zaliczyć bardzo efektowny upadek zatrzymując się czołem na kancie łóżka.
- Al, co ty wyprawiasz? W dodatku, po co przytargałeś tu kołdrę? Idź spać, jest wcześnie – powiedział jego ojciec i opadł bezwładnie na poduszki.
- Zaspaliśmy – jęknął. Przez chwile Harry nie bardzo wiedział co syn do niego powiedział i dopiero po kilkusekundowym letargu chwycił zegarek stojący na szafce.
- Ginny mnie zabije! Nie nastawiłem budzika! - wrzask, jaki potem wypłynął z ust Ginny, obudził z pewnością wszystkich w okolicy. Al, wolał opuścić sypialnię rodziców nim dojdzie do zbrodni. Nie chciał zobaczyć testrali, które ciągną szkolne powozy, wolał żyć w przekonaniu, że są one zaczarowane, a dziwne stworzenia nie istnieją.
Udał się do pokoju, po drodze wpadając do pokoju Lily i Jamesa. Nie było to jednak konieczne, gdyż byli już zorientowani w sytuacji dzięki sile głosu ich matki. Aktualnie wydzierała się na Harry’ego, rzucając w niego zaklęciami i ubierając się w między czasie. Na szczęście była na tyle zdenerwowana, że nie udało jej się celnie trafić w męża. Za co Albus dziękował niebiosom, bo zamiast do szkoły trafiliby do szpitala.
James, w samych spodniach, wrzucał wszystko byle jak do kufra przeklinając pod nosem. Lily już ubrana, próbowała się uczesać. Sam Al wszedł do pokoju i po kilku minutach zszedł z kufrem po schodach. Postawiwszy go pod drzwiami, założył buty i usiadł na nim czekając na resztę. Po niecałych 10 minutach wszyscy trzymali w garści proszek fiuu.
- Albus, co ci się stało w czoło? – zapytała Ginny w chwili, gdy w kominku zniknął jej mąż z kufrem Lily, a zaraz po nim sama dziewczynka.
- Wywróciłem się i… - nie dokończył, gdyż został wepchnięty w zielone płomienie i uderzył czołem w gzyms, tak, że nie dało się nie zauważyć potwornego grymasu bólu na jego twarzy.
- Szybciej, naprawię Ci to na dworcu – jęknęła lekko przerażona Ginny patrząc na zegarek w salonie – 10.55
Cóż, Albus musiał przyznać, że takiego wejścia chyba jeszcze nikt nie zrobił – i długo nie zrobi. Na peronie byli już tylko rodzice, a z lokomotywy unosiły się kłębmy dymu. Wbiegli cali zdyszani. Na początku jego ojciec ciągnąc kufry, dalej Lily z krzywo zrobionymi kucykami, trzymając koszyk z kotem. Albus był ciągnięty przez matkę, która w biegu próbowała „naprawić” mu rozbite czoło, z którego obficie sączyła się krew. Akcja ratunkowa skończyła się tym, że jej różdżka wylądowała w Albusowym nosie. Na końcu biegł James, który w podskokach próbował założyć buty, gdyż w domu nie zdążył, Al z satysfakcją zauważył, że jego brat ma dwie różne skarpetki. Kiedy dotarli do najbliższych drzwi, Harry wrzucił kufry i z rozpędu klatkę z sową Albusa, na co ta zaprotestowała głośnym skrzeczeniem.
- No to piszcie, widzimy się na święta – pociąg ruszył, a Al usłyszał jeszcze tylko krzyk ciotki Hermiony.
- OSZALELIŚCIE!
Odetchnął głęboko i spojrzał na rodzeństwo. Lily siedziała oparta o ścianę i głośno nabrała powietrza, a James w końcu założył buty.
- Za rok – powiedziała – ja nastawiam budzik. Nikt nie zaprotestował.
Albus złapał za rączkę od kufra, chwycił klatkę sowy i ruszył chcąc opuścić korytarz, gdyż z najbliższych przedziałów wychylali się ciekawscy uczniowie. Cóż, nie uległo wątpliwości, że wszyscy widzieli całą sytuację.
Zawsze mogło być gorzej, pociąg mógł odjechać bez nas. - pomyślał Al.
Odnalezienie przedziału przyjaciół, nie było trudnym zadaniem. Od czterech lat okupują to samo miejsce i w tym roku zapewne nie uległo to zmianie.
- Al! – powiedziała z wyrzutem Rose. W przedziale przez chwile panowała cisza, która po chwili została zastąpiona dzikim rechotem.
- Nie no, to było wejście – zaśmiał się Jensen.
- To nie było wcale śmieszne. - odburknął Albus.
- Było, co nie, Rose? – uśmiechnął się Tom, na co dziewczyna prychnęła i usiadła z powrotem na miejscu.
- A co się tak właściwie stało? – zapytał ciemnoskóry chłopiec pomagający Albusowi z włożeniem kufra na półkę.
- Wiesz Jensen to co zwykle, pech – mruknął Al i usiadł na jednym z wolnych miejsc.
- Nawet nie wiesz jak babcia się przejęła. Zaczęła robić zamieszanie na cały peron. Mama chciała już się do was teleportować.
- To nie moja wina, że tato zapomniał włączyć budzik.
- Trzeba było włączyć swój – burknęła pod nosem.
- Daj spokój Rose, Al jest cały i zdrowy. O! I nawet się uśmiechnął.
- Zabawne – bąknął wyżej wymieniony.
Rose chciała jeszcze coś dodać, ale na jej nieszczęście, a szczęścia Albusa, do przedziału wtargnęła kolejna osoba.
- Shila! – krzyknęła Rose i poderwała się, żeby wyściskać przyjaciółkę.
- Hej – blondynka pomachała im znad ramienia koleżanki – I jak? – zapytała, gdy tylko udało jej wyswobodzić z objęć stęsknionej dziewczyny.
- No jakoś leci – odpowiedział Jensen wpatrując się w Proroka Codziennego.
- Ja nie o tym – powiedziała lekko podirytowana.
- O! No… całkiem … mhm fajnie – odrzekł nieco zdezorientowany Tom. Albus oderwał oczy od podręcznika do Transmutacji, który zdążył już wyciągnąć i spojrzał na Sheile.
- O co chodzi?
- Nie pomyliłeś czasem okularów – odpowiedziała mu kąśliwie kuzynka, nie widząc żadnej reakcji u chłopca pokręciła głową i poczochrała włosy koleżanki – Shila była u fryzjera – dała w końcu za wygraną.
- A rzeczywiście – dopiero teraz zobaczył, że zwykle ciemno blond włosy koleżanki zdobi mnóstwo czerwonych pasemek. Po chwili znów wrócił do czytania książki. Na co Rose tylko machnęła zrezygnowana ręką.
- Rose, czemu nie jesteście w przedziale dla prefektów?
Cóż, tak szybko to jeszcze Albus po pociągu nie biegał i całe szczęście, że wszyscy prefekci byli w swoim przedziale, bo zapewne dostali by szlaban.


- I jak? – zapytał Tom, gdy tylko wrócili z Rose
- Beznadzieja, zaraz chyba wyrzucę tę odznakę przez okno.
- Tak źle?
- Mhm – usiadł na swoim miejscu uprzednio wyjmując podręcznik spod siedzenia i lekko otrzepując go z kurzu – o 13 mamy patrol.
- Tylko nie zapomnij – zaśmiał się Jensen .
- Ej! – pełen oburzenia głos wyrwał się z ust Sheili, gdy biały goniec Toma zbił jej wieżę
- Znów przegrasz – zaśmiał się blondyn i rozłożył się wygodnie na siedzeniu, dając tym samym znać, iż wie, że nad kolejnym ruchem dziewczyna będzie się zastanawiać co najmniej 20 minut.
- A kto jest w innych domach? – głowa Jensena wychyliła się zza gazety.
- W Ravenclaw’ie Lorcan i Dan, u Puchonów Michael i Mary a…
- Mary? – zaciekawił się Tom odrywając wzrok od szachownicy – Ta blondynka o … - zrobił charakterystyczny ruch w okolicach klatki piersiowej – chętnie poznałbym ją bliżej – dodał po chwili.
- Chyba raczej jej biust – zwróciła mu zjadliwie uwagę Sheila, na co Tom odpowiedział jej pełnym uśmiechem.
- No, a u Ślizgonów Malfoy i Nestra – zakończyła Rose
- Bleee
- Co Tom, nie chcesz zapoznać się bliżej z Nestrą?
- Nie.
- Przecież ona jest taka…
- Obleśna – przerwał jej blondyn i pokręcił szybko głową, jak by próbując wyrzucić z głowy obraz pulchnej ślizgonki.
- Jakie to przykre.
- Mnie tam nie jest przykro.
- A …
- Która godzina? – wtrąciła się szybko Rose, przerywając Sheili, która tylko przewróciła oczami i wróciła do studiowania szachownicy.
- Za dwadzieścia – odezwał się Jensen zza gazety.
- Jest tam coś ciekawego, że tak uparcie studiujesz Proroka Codziennego?
Niestety Rose nie doczekała się odpowiedzi, gdyż najwyraźniej Janson jej nie usłyszał, albo nie chciało mu się odpowiadać, bądź, co jest najbardziej prawdopodobne gazeta nie zawierała niczego ciekawego. Ze znudzeniem obserwowała wskazówki zegarka, na Jensen'owym nadgarstku, które powoli zbliżały się do godziny 13.
- Al idziemy – powiedziała, gdy duża wskazówka przeskoczyła na 55. Chłopak niechętnie odłożył książkę rzucając na nią tęskniące spojrzenie i wymaszerował za Rose, a raczej został przez nią wywleczony.
- Dobra, puść – powiedział po chwili, gdy koszulka złapana w okolicach karku wkuwała mu się bezceremonialnie w gardło.
- Szybciej.
Tak nudnej godziny Albus nie przeżył dawno. Przeszli kilka razy wzdłuż pociągu. Co chwila zwracając uwagę młodszym uczniom, którzy i tak mieli gdzieś to co im się mówiło. Rose uspokoiła paru pierwszorocznych i nawrzeszczała na dwójkę siódmoroczniaków, którzy próbowali wypuścić do miejsca pobytu dziewczyn białe myszki. Parę razy weszli do przedziałów, gdzie Rose dostrzegła naruszenie regulaminu przez studentów. Ogólnie rzecz biorąc wynudził się niemiłosiernie, w dodatku był głodny i jeszcze zachciało mu się spać.
Gdy tylko patrol przejęli Krukoni, szczęśliwy Al ruszył do przedziału. Pierwszą rzeczą jaka go spotkała po wejściu do pomieszczenia był poślizg na maleńkiej szachowej figurce. W wyniku tego, przyłożył potylicą w siedzenie. Złapał w dłonie figurkę gońca bez ręki, który teraz wykrzykiwał wyzwiska pod jego adresem.
- Co to?
- Figurka szachowa, czarny go…
- Wiem co to jest.
- Więc? – wyszczerzył zęby Tom.
- Co to tu robi?
- No leży. Shila po trzeciej przegranej porozrzucała wszystko po przedziale, a nam specjalnie nie chciało się tego zbierać – odpowiedział Jensen, który w końcu przestał czytać gazetę i teraz razem z blondynem tworzyli z jej pozostałości róże samolociki, łódeczki i domki. Spojrzał na dziewczynę. Siedziała z nogami założonymi na siedzeniu i rysowała coś w swoim szkicowniku z którym nie rozstawała się od kilku lat. Na uszach miała to śmieszne mugolskie urządzenie, w którym grała muzyka. Al tylko przewrócił oczami i usiadł na swoim miejscu. Po chwili wyciągnął spod siebie dwie figurki, które miały spotkanie pierwszego stopnia z jego pośladkami. Odetchnąwszy parę razy, chwycił podręcznik. Kiedy zorientował się że czyta po raz któryś to samo zdanie i w dodatku nic z niego nie rozumie zatrzasną książkę. Rozejrzał się po przedziale, Sheila dalej wyżywała się na szkicowniku, Jensen i Tom powyrywali już wszystkie kartki z gazety, a Rose spała z książką na kolanach. Rytmiczna jazda pociągu sprawiła, że i on poczuł się senny, a ciężkie powieki opadły w jednej chwili.