Al,
lub też Albus, nie do końca przemyślany przez rodziców
wybór, haniebny wymysł jego ojca, który postanowił
zmarnować mu i tak już beznadziejny żywot, przeglądał nowy
podręcznik do transmutacji. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby
nie robił tego przez ostatnie dwa tygodnie. Cóż można
śmiało powiedzieć, że czytanie podręcznika do transmutacji
należało do jednych z ulubionych zajęć Ala, nawet, jeśli znał
go na pamięć. Zaczytany nie zwrócił nawet uwagi, gdy do
jego pokoju wtargnęła matka z kompletem jego szkolnych szat. Koniec
wakacji zbliżał się nieuchronnie, a właściwie już nadszedł i
nic na to nie można poradzić, a nawet jeśli to Al z pewnością by
tego nie chciał. Co zaskakujące, należał do osób, które
lubią szkołę. Ogólnie rzecz biorąc, Albus wyróżniał
się z grupy swoich stereotypowych rówieśników.
-
James! – krzyk Ginny rozniósł się po mieszkaniu – złaź
mi tu na dół, raz dwa.
Al,
niechętnie oderwał się od lektury,a jego brat schodząc na dół,
nie omieszkał uderzyć w drzwi pięścią. Co jest zadziwiające,
zawsze to James doprowadzał go do białej gorączki, nie żadne
wrzaski matki, czy też monotematyczne monologi jego ojca – jaki to
nie jest, a jaki powinien być. Jego starszy brat posiadał „jakieś”
odmienne geny, a przez pewien czas posądzał o to mugolskiego
listonosza. Kiedy udało mu się uciec spod opiekuńczych ramion
matki podczas porannego spaceru, naskoczył na bogu winnego
człowieka. Nim mugol zorientował się o co chodzi, dziwaczny
chłopiec zniknął, a sam Al nigdy więcej listonosza nie widział.
Podejrzewał, że to ojciec w jakiś sposób przeniósł
go na inny kraniec świata. Po kilku latach, kiedy zrozumiał, że
biedny James po prostu choruje na dysdebilizm, żałował, że
naskoczy na nieszczęsnego człowieka.
Odczekał
aż jego inny inaczej brat, zwlecze się po schodach i wrócił
do czytania transmutacji niezależnej, która okazała się
bardzo ciekawa wbrew temu, co słyszał od starszej części rodziny.
Nie przeszkadzały mu już nawet jęki Jamesa na dole, na którego
matka zużywała całe zapasy swojej energii. Odkryła, że próbował
przemycić w kufrze pełno magicznych gadżetów ze sklepu
Weasley’ów, uprzednio przekabacając Lily na swoją stronę
i wciskając jej swoje podręczniki. Ginny wykrywając spisek
zawołała na dół swoją najmłodszą latorośl. Co działo
się dalej Al już nie pamiętał, bo przyglądał się z uwagą
ilustracji w podręczniku, na której pokazany był niezwykle
skomplikowany ruch różdżką. Odnotował w pamięci, iż gdy
tylko znajdzie się w pociągu, będzie to musiał wypróbować.
Ha
najlepiej na nowej miotle Jamesa.
Dochodziła
godzina siedemnasta, kiedy z dołu usłyszał jak mama woła całe
rodzeństwo na kolację. Oczywiście jego brat znów uderzył w
drzwi. Z nieznanych dotąd Albusowi powodów jego brat, całe
wakacje wszystkie pokłady negatywnej energii wyładowywał akurat na
nim. Szczerze powiedziawszy nie za bardzo chciał ten powód
poznać. Nie zdążył usiąść przy stole, gdy w przedpokoju dało
się słyszeć ciche pyknięcie i oto głowa rodziny (ale tylko
teoretycznie) przekroczyła próg domu.
-
Tata! – krzyknęła uradowana Lily i wpadła ojcu w ramiona i zaraz
zaczęła szczebiotać o wszystkim, co jej ślina przyniosła na
język. Harry z Lily uwieszoną na karku, ucałował Ginny, przybił
piątkę Jamesowi i poczochrał włosy Alowi, który nie kwapił
się nawet by je poprawić. Ze znudzeniem grzebał widelcem w talerzu
przytakując ojcu, jednak jego myśli dalej trzymały się
podręcznika transmutacji i za nic nie chciały go opuścić. Właśnie
chwycił szklankę, aby napić się maminowego kompotu (który
swoją drogą uwielbiał) stół niebezpiecznie się zachwiał
a cały napój wylądował na jego koszulce.
Bossssko
-
Idę… - zaczął, ale nie dane było mu skończyć gdyż nikt go
nie słuchał. Z niewyjaśnionych powodów, Lily znalazła się
pod stołem a Alowi specjalnie nie zależało na tym, aby dowiedzieć
co się stało. Wszedł do łazienki ściągając koszulkę i patrząc
na odbicie w lustrze, skrzywił się znacznie. Odwrócił głowę
i ściągnąwszy resztę ubrania wszedł pod prysznic.
Albus
przewrócił się na drugi bok i wtulił twarz w poduszkę. Nie
chciało mu się zbytnio wstawać, a w tej chwili nie miało to
sensu, skoro inni jeszcze nie wstali to i on nie miał takiej
potrzeby. Mama na pewno go obudzi, kiedy będzie na to pora. Już
miał zamknąć oczy i kontynuować sen, kiedy jego uwagę przykuł
budzik stojący na szafce nocnej, a ściślej mówiąc,
godzina, którą pokazywał.
Jasna
cholera.
Nigdy
nie zdarzyło mu się tak gwałtownie zerwać z łóżka.
Zaplątany w kołdrę wybiegł z pokoju, prosto do sypialni rodziców.
-
Mamo! – krzyknął, przy czym udało mu się zaliczyć bardzo
efektowny upadek zatrzymując się czołem na kancie łóżka.
-
Al, co ty wyprawiasz? W dodatku, po co przytargałeś tu kołdrę?
Idź spać, jest wcześnie – powiedział jego ojciec i opadł
bezwładnie na poduszki.
-
Zaspaliśmy – jęknął. Przez chwile Harry nie bardzo wiedział co
syn do niego powiedział i dopiero po kilkusekundowym letargu chwycił
zegarek stojący na szafce.
-
Ginny mnie zabije! Nie nastawiłem budzika! - wrzask, jaki potem
wypłynął z ust Ginny, obudził z pewnością wszystkich w okolicy.
Al, wolał opuścić sypialnię rodziców nim dojdzie do
zbrodni. Nie chciał zobaczyć testrali, które ciągną
szkolne powozy, wolał żyć w przekonaniu, że są one zaczarowane,
a dziwne stworzenia nie istnieją.
Udał
się do pokoju, po drodze wpadając do pokoju Lily i Jamesa. Nie było
to jednak konieczne, gdyż byli już zorientowani w sytuacji dzięki
sile głosu ich matki. Aktualnie wydzierała się na Harry’ego,
rzucając w niego zaklęciami i ubierając się w między czasie. Na
szczęście była na tyle zdenerwowana, że nie udało jej się
celnie trafić w męża. Za co Albus dziękował niebiosom, bo
zamiast do szkoły trafiliby do szpitala.
James,
w samych spodniach, wrzucał wszystko byle jak do kufra przeklinając
pod nosem. Lily już ubrana, próbowała się uczesać. Sam Al
wszedł do pokoju i po kilku minutach zszedł z kufrem po schodach.
Postawiwszy go pod drzwiami, założył buty i usiadł na nim
czekając na resztę. Po niecałych 10 minutach wszyscy trzymali w
garści proszek fiuu.
-
Albus, co ci się stało w czoło? – zapytała Ginny w chwili, gdy
w kominku zniknął jej mąż z kufrem Lily, a zaraz po nim sama
dziewczynka.
-
Wywróciłem się i… - nie dokończył, gdyż został
wepchnięty w zielone płomienie i uderzył czołem w gzyms, tak, że
nie dało się nie zauważyć potwornego grymasu bólu na jego
twarzy.
-
Szybciej, naprawię Ci to na dworcu – jęknęła lekko przerażona
Ginny patrząc na zegarek w salonie – 10.55
Cóż,
Albus musiał przyznać, że takiego wejścia chyba jeszcze nikt nie
zrobił – i długo nie zrobi. Na peronie byli już tylko rodzice, a
z lokomotywy unosiły się kłębmy dymu. Wbiegli cali zdyszani. Na
początku jego ojciec ciągnąc kufry, dalej Lily z krzywo zrobionymi
kucykami, trzymając koszyk z kotem. Albus był ciągnięty przez
matkę, która w biegu próbowała „naprawić” mu
rozbite czoło, z którego obficie sączyła się krew. Akcja
ratunkowa skończyła się tym, że jej różdżka wylądowała
w Albusowym nosie. Na końcu biegł James, który w podskokach
próbował założyć buty, gdyż w domu nie zdążył, Al z
satysfakcją zauważył, że jego brat ma dwie różne
skarpetki. Kiedy dotarli do najbliższych drzwi, Harry wrzucił kufry
i z rozpędu klatkę z sową Albusa, na co ta zaprotestowała głośnym
skrzeczeniem.
-
No to piszcie, widzimy się na święta – pociąg ruszył, a Al
usłyszał jeszcze tylko krzyk ciotki Hermiony.
-
OSZALELIŚCIE!
Odetchnął
głęboko i spojrzał na rodzeństwo. Lily siedziała oparta o ścianę
i głośno nabrała powietrza, a James w końcu założył buty.
-
Za rok – powiedziała – ja nastawiam budzik. Nikt nie
zaprotestował.
Albus
złapał za rączkę od kufra, chwycił klatkę sowy i ruszył chcąc
opuścić korytarz, gdyż z najbliższych przedziałów
wychylali się ciekawscy uczniowie. Cóż, nie uległo
wątpliwości, że wszyscy widzieli całą sytuację.
Zawsze
mogło być gorzej, pociąg mógł odjechać bez nas. -
pomyślał
Al.
Odnalezienie
przedziału przyjaciół, nie było trudnym zadaniem. Od
czterech lat okupują to samo miejsce i w tym roku zapewne nie uległo
to zmianie.
-
Al! – powiedziała z wyrzutem Rose. W przedziale przez chwile
panowała cisza, która po chwili została zastąpiona dzikim
rechotem.
-
Nie no, to było wejście – zaśmiał się Jensen.
-
To nie było wcale śmieszne. - odburknął Albus.
-
Było, co nie, Rose? – uśmiechnął się Tom, na co dziewczyna
prychnęła i usiadła z powrotem na miejscu.
-
A co się tak właściwie stało? – zapytał ciemnoskóry
chłopiec pomagający Albusowi z włożeniem kufra na półkę.
-
Wiesz Jensen to co zwykle, pech – mruknął Al i usiadł na jednym
z wolnych miejsc.
-
Nawet nie wiesz jak babcia się przejęła. Zaczęła robić
zamieszanie na cały peron. Mama chciała już się do was
teleportować.
-
To nie moja wina, że tato zapomniał włączyć budzik.
-
Trzeba było włączyć swój – burknęła pod nosem.
-
Daj spokój Rose, Al jest cały i zdrowy. O! I nawet się
uśmiechnął.
-
Zabawne – bąknął wyżej wymieniony.
Rose
chciała jeszcze coś dodać, ale na jej nieszczęście, a szczęścia
Albusa, do przedziału wtargnęła kolejna osoba.
-
Shila! – krzyknęła Rose i poderwała się, żeby wyściskać
przyjaciółkę.
-
Hej – blondynka pomachała im znad ramienia koleżanki – I jak? –
zapytała, gdy tylko udało jej wyswobodzić z objęć stęsknionej
dziewczyny.
-
No jakoś leci – odpowiedział Jensen wpatrując się w Proroka
Codziennego.
-
Ja nie o tym – powiedziała lekko podirytowana.
-
O! No… całkiem … mhm fajnie – odrzekł nieco zdezorientowany
Tom. Albus oderwał oczy od podręcznika do Transmutacji, który
zdążył już wyciągnąć i spojrzał na Sheile.
-
O co chodzi?
-
Nie pomyliłeś czasem okularów – odpowiedziała mu kąśliwie
kuzynka, nie widząc żadnej reakcji u chłopca pokręciła głową i
poczochrała włosy koleżanki – Shila była u fryzjera – dała w
końcu za wygraną.
-
A rzeczywiście – dopiero teraz zobaczył, że zwykle ciemno blond
włosy koleżanki zdobi mnóstwo czerwonych pasemek. Po chwili
znów wrócił do czytania książki. Na co Rose tylko
machnęła zrezygnowana ręką.
-
Rose, czemu nie jesteście w przedziale dla prefektów?
Cóż,
tak szybko to jeszcze Albus po pociągu nie biegał i całe
szczęście, że wszyscy prefekci byli w swoim przedziale, bo zapewne
dostali by szlaban.
-
I jak? – zapytał Tom, gdy tylko wrócili z Rose
-
Beznadzieja, zaraz chyba wyrzucę tę odznakę przez okno.
-
Tak źle?
-
Mhm – usiadł na swoim miejscu uprzednio wyjmując podręcznik spod
siedzenia i lekko otrzepując go z kurzu – o 13 mamy patrol.
-
Tylko nie zapomnij – zaśmiał się Jensen .
-
Ej! – pełen oburzenia głos wyrwał się z ust Sheili, gdy biały
goniec Toma zbił jej wieżę
-
Znów przegrasz – zaśmiał się blondyn i rozłożył się
wygodnie na siedzeniu, dając tym samym znać, iż wie, że nad
kolejnym ruchem dziewczyna będzie się zastanawiać co najmniej 20
minut.
-
A kto jest w innych domach? – głowa Jensena wychyliła się zza
gazety.
-
W Ravenclaw’ie Lorcan i Dan, u Puchonów Michael i Mary a…
-
Mary? – zaciekawił się Tom odrywając wzrok od szachownicy – Ta
blondynka o … - zrobił charakterystyczny ruch w okolicach klatki
piersiowej – chętnie poznałbym ją bliżej – dodał po chwili.
-
Chyba raczej jej biust – zwróciła mu zjadliwie uwagę
Sheila, na co Tom odpowiedział jej pełnym uśmiechem.
-
No, a u Ślizgonów Malfoy i Nestra – zakończyła Rose
-
Bleee
-
Co Tom, nie chcesz zapoznać się bliżej z Nestrą?
-
Nie.
-
Przecież ona jest taka…
-
Obleśna – przerwał jej blondyn i pokręcił szybko głową, jak
by próbując wyrzucić z głowy obraz pulchnej ślizgonki.
-
Jakie to przykre.
-
Mnie tam nie jest przykro.
-
A …
-
Która godzina? – wtrąciła się szybko Rose, przerywając
Sheili, która tylko przewróciła oczami i wróciła
do studiowania szachownicy.
-
Za dwadzieścia – odezwał się Jensen zza gazety.
-
Jest tam coś ciekawego, że tak uparcie studiujesz
Proroka Codziennego?
Niestety
Rose nie doczekała się odpowiedzi, gdyż najwyraźniej Janson jej
nie usłyszał, albo nie chciało mu się odpowiadać, bądź, co
jest najbardziej prawdopodobne gazeta nie zawierała niczego
ciekawego. Ze znudzeniem obserwowała wskazówki zegarka, na
Jensen'owym nadgarstku, które powoli zbliżały się do
godziny 13.
-
Al idziemy – powiedziała, gdy duża wskazówka przeskoczyła
na 55. Chłopak niechętnie odłożył książkę rzucając na nią
tęskniące spojrzenie i wymaszerował za Rose, a raczej został
przez nią wywleczony.
-
Dobra, puść – powiedział po chwili, gdy koszulka złapana w
okolicach karku wkuwała mu się bezceremonialnie w gardło.
-
Szybciej.
Tak
nudnej godziny Albus nie przeżył dawno. Przeszli kilka razy wzdłuż
pociągu. Co chwila zwracając uwagę młodszym uczniom, którzy
i tak mieli gdzieś to co im się mówiło. Rose uspokoiła
paru pierwszorocznych i nawrzeszczała na dwójkę
siódmoroczniaków, którzy próbowali
wypuścić do miejsca pobytu dziewczyn białe myszki. Parę razy
weszli do przedziałów, gdzie Rose dostrzegła naruszenie
regulaminu przez studentów. Ogólnie rzecz biorąc
wynudził się niemiłosiernie, w dodatku był głodny i jeszcze
zachciało mu się spać.
Gdy
tylko patrol przejęli Krukoni, szczęśliwy Al ruszył do
przedziału. Pierwszą rzeczą jaka go spotkała po wejściu do
pomieszczenia był poślizg na maleńkiej szachowej figurce. W wyniku
tego, przyłożył potylicą w siedzenie. Złapał w dłonie figurkę
gońca bez ręki, który teraz wykrzykiwał wyzwiska pod jego
adresem.
-
Co to?
-
Figurka szachowa, czarny go…
-
Wiem co to jest.
-
Więc? – wyszczerzył zęby Tom.
-
Co to tu robi?
-
No leży. Shila po trzeciej przegranej porozrzucała wszystko po
przedziale, a nam specjalnie nie chciało się tego zbierać –
odpowiedział Jensen, który w końcu przestał czytać gazetę
i teraz razem z blondynem tworzyli z jej pozostałości róże
samolociki, łódeczki i domki. Spojrzał na dziewczynę.
Siedziała z nogami założonymi na siedzeniu i rysowała coś w
swoim szkicowniku z którym nie rozstawała się od kilku lat.
Na uszach miała to śmieszne mugolskie urządzenie, w którym
grała muzyka. Al tylko przewrócił oczami i usiadł na swoim
miejscu. Po chwili wyciągnął spod siebie dwie figurki, które
miały spotkanie pierwszego stopnia z jego pośladkami. Odetchnąwszy
parę razy, chwycił podręcznik. Kiedy zorientował się że czyta
po raz któryś to samo zdanie i w dodatku nic z niego nie
rozumie zatrzasną książkę. Rozejrzał się po przedziale, Sheila
dalej wyżywała się na szkicowniku, Jensen i Tom powyrywali już
wszystkie kartki z gazety, a Rose spała z książką na kolanach.
Rytmiczna jazda pociągu sprawiła, że i on poczuł się senny, a
ciężkie powieki opadły w jednej chwili.
Hmmmm, zaczyna się nawet dobrze. Ogólnie lubie czytać o młodym pokoleniu. Zooi.
OdpowiedzUsuńMi też się podoba. Masz fajny styl pisania i nie robisz jakiś odrażajacych błędów. Czyta się bardzo gładko. Czekam na następny rozdział. maŁa mI
OdpowiedzUsuńNo, no... Zapowiada się ciekawie. Czyta się gładko i przyjemnie. Czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPs. Dodaję do polecanych :)
UsuńHej :D Fajnie sie zaczyna ! Piszesz o moim ulubionym dziecku Pottera ;D Czekam na nastepny rozdzial :D
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa dalszej akcji :) Piszesz ciekawie, czasami tylko pojedyncze błędy zauważyłam :D Ale przecież każdy kiedyś zaczyna ;)
OdpowiedzUsuńNa twoim miejscu zmieniłabym czcionkę - na białą albo tło tekstu, na jaśniejszy, to już twój wybór (po prostu trudno się czyta i musiałam zaznaczyć tekst, żeby się nie męczyć) :3 Piszesz ciekawie i nie widać w tym żadnych dziecinnych tekstów, co Ci się bardzo chwali ;) Będę zaglądać (jak tylko zapiszę linka xd)
Jeżeli czytałaś Dary Anioła (lub nawet, jeśli nie, to nie ma znaczenia) - zapraszam do mnie:
potomkowieludziianiolow.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę weny! <3
~~GWMHJ